Wagary - czyli jak przetrwać szarą rzeczywistość
Wagary, jeżeli jeszcze chodzicie do szkoły to skorzystajcie z tego przywileju i zerwijcie się czasem na godzinkę lub dwie. W pracy już takiego luksusu nie będzie.
Kto z was nie poszedł nigdy na wagary? Dobra, na bank odezwą się zaraz ludzie typu: "Mam 100% frekwencję", "Nie pójdę na wagary bo muszę mieć średnią 5.0!", "Wagary?! Nigdy w życiu!".
Takim osobom proponuję wyjść.
Już.
Teraz.
Natychmiast.
Ok. Wracając do rzeczy. Wagary. Cudowne słowo, dreszczyk
emocji, wiatr we włosach, przyspieszone tętno i adrenalina. Właśnie z tym
kojarzą nam się te "niedozwolone ucieczki" z lekcji.
Zacznijmy od podstawówki.
Nigdy nie uwierzycie co popchnęło nas do wagarów. Sprawdzian
z matmy? Nie.
No to może z przyry? Też nie.
Głupia nauczycielka? No to może też, ale dalej nie.
Więc co?
DZIEŃ SPORTU.
Właśnie tak. Dzień Sportu. Nikomu nie potrzebne zawody
sportowe odbywające się między każdą z klas.
Przyznam od razu - jesteśmy zerem z WF-u. Gdy przychodził
ten straszny dzień, serca biły nam jak oszalałe, a przed oczami stawała wizja
wszechogarniającego śmiechu, wywołanego naszą nieudolną próbą wykonania
ćwiczeń. Dlatego też wszystkimi możliwymi sposobami broniłyśmy się przed
braniem udziału w tej szopce.
Przyszła w końcu ta okropna chwila, gdy wszyscy przebierali
obuwie na sportowe, robili rozgrzewkę, a my... porwałyśmy plecaki i w nogi.
Uwierzcie nam - aż się dymiło.
Oczywiście nie było tak łatwo. W szkole panowała tzw. Woźna
Groźna - wszyscy się jej bali. Zawsze stała na straży porządku, a jak
wychodziło się wcześniej - kazała zaprezentować zwolnienie.
Determinacja, która płynęła wtedy w naszych żyłach,
popchnęła nas aż do gimnazjum (szkoły były połączone). Biegłyśmy tak szybko, że
buty przebrałyśmy 500 metrów od szkoły. Nie wyobrażacie sobie jaki to był
stres. A jakie szczęście, gdy opuściło się te więzienno-szkolne mury!
Potem szło już jak z płatka.
Najchętniej uciekałyśmy z wf-u. Albo... wgl na niego nie
przychodziłyśmy.
Najlepsze wagary zaczęły się w liceum.
To było zupełnie coś
nowego - nowe miasto, nowe miejsca do obejrzenia, nowi nauczyciele, ludzie,
woźni...
Tradycja wagarowania zrodziła się w pierwszym semestrze w
LO, w Mikołajki. Stwierdziłyśmy, że należy uczcić to święto – niekoniecznie
siedząc na nudnym polskim i okropnej fizyce.
Następnie nie było chyba tygodnia, w którym byłybyśmy na
wszystkich zajęciach. A to ucieczka z ostatniej lekcji, a to przyjście na 3
lekcję.... Najpiękniejsze było podejmowanie decyzji w autobusie, jadąc i
rzucając sobie znaczące spojrzenia pt. „Czy myślisz o tym samym co ja?”.
Zawracanie na pięcie przed samymi drzwiami szkoły także było
dla nas typowe.
Dzięki wagarom dałyśmy radę przetrwać jakoś te wszystkie
lata spędzone w budzie. Tak naprawdę żyłyśmy od ucieczki do ucieczki. Ta
adrenalina, moc, przygody. Były takie dni, że jeździłyśmy autobusem bez celu
(plusy biletów miesięcznych!).
Niekiedy jechałyśmy do okolicznych miast, przesiadywałyśmy w
centrach handlowych. Czasami zdarzało się też tak, że nauczycielka z polskiego
również nie przychodziła na lekcję (potwierdzone info! Spotkałyśmy ją na
obiedzie w centrum handlowym).
Co dają wagary?
Przede wszystkim są to piękne chwilę, dające
radość i szczęście. Pogłębianie przyjaźni, zwiedzanie nowych miejsc. Zawsze
zastanawiały nas te wszystkie kujony zostające na lekcjach nawet w Dzień
Wagarowicza. Co im to dawało? Kim są teraz? Czy oni mają jakiekolwiek
wspomnienia z młodości, oprócz sprawdzianów z matmy napisanych na 5, kolorowych
zakreślaczy królujących w pilnie pisanych notatkach i świadectw z paskiem, na
które NIKT nie zwraca uwagi?
To całe pierdolenie o byciu pilnym uczniem jako drogą do
sukcesu jest huja warte. Po co komu dobre oceny? Po co komu kolejna 5 w dzienniku,
100% obecność na zajęciach i zakuwanie do białego rana? Tak rodzą się ludzie
oderwani od rzeczywistości, którzy myślą, że jak na rozmowie kwalifikacyjnej
pochwalą się 6 z polskiego, to dostaną od razu posadę.
My - milion lat temu |
Liczą się wspomnienia, radość i robienie rzeczy, które
uszczęśliwia. Szkoła to obowiązek – należy sprawić, żeby stał się choć trochę
przyjemny.
Autorzy: Antykwariat Marzeń
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz